Bangladesz | Zagrożenia dla trzeciej płci
Każdy, kto utknie w korku na ulicach Dhaki lub innych dużych miast Bangladeszu, wielokrotnie zetknie się z tą sceną: ludzie o męskich ciałach i damskich ubraniach podchodzą do zaparkowanych samochodów, wyciągają ręce i proszą o pieniądze. Nie wszystkie, ale niektóre kobiety dają im kilka monet lub banknotów. Następnie żebracy dziękują im i przechodzą do następnego samochodu.
Te osoby, które w społeczeństwach zachodnich nazwano by kobietami transpłciowymi, nazywają siebie hidźrami. Według oficjalnych szacunków w Bangladeszu jest ich 11 000. „Pochodzę z okolic Dhaki” – mówi 29-letnia Tania, która codziennie zarabia na życie stojąc w korkach. „Jak wiele z nas, mieszkam z pięcioma innymi hidźrami we wspólnym mieszkaniu”. Wszystko jest tam wspólne. „Żyjemy z dnia na dzień, wszystko z ulicy. Przyzwyczailiśmy się do życia z bardzo małych rzeczy”.
Każdy, kto ujawnia się jako hidźra – czyli osoba identyfikująca się jako kobieta, pomimo męskich cech fizycznych – często spotyka się z odrzuceniem ze strony rodziny. Hidźra są często wykluczani z normalnego rynku pracy – choćby ze względu na swój wygląd. W rezultacie zazwyczaj żyją w ubóstwie. Niemniej jednak hidźra mają długą historię w Bangladeszu, kraju Azji Południowej liczącym 175 milionów mieszkańców, który nie ogranicza się jedynie do życia w spalinach i bezrobociu. To także kwestia dumy.
Uznanie prawne„Wszyscy w tym kraju wiedzą, że istnieją” – mówi Jusuf Saadat w nowoczesnym biurze w stolicy, Dhace, gdzie dobiega hałas uliczny z zewnątrz. „Są dyskryminowani, ale mimo to od wieków zajmują szczególne miejsce w społeczeństwie”. Saadat, badacz z niezależnego think tanku Centre for Policy Dialogue, podkreśla szacunek, jakim cieszą się hidźry: „Są znani z silnej więzi grupowej, nawet z przyjmowania dzieci pozostawionych bez opieki”.
Dlatego mieszkańcy Bangladeszu odczuwają „pewnego rodzaju pobłażliwość” dla tej zmarginalizowanej grupy, podkreśla Jusuf Saadat, uśmiechając się: „My również nie postrzegamy ich dochodów jako żebractwa. Wszyscy w Bangladeszu wiedzą, że ich tożsamość uniemożliwiłaby im znalezienie innej pracy. Dlatego dajemy im pieniądze”. W kraju, w którym około 90 procent ludności identyfikuje się jako muzułmanie, religia, która, podobnie jak chrześcijaństwo, nie szanuje tożsamości queer, jest to zaskakujące.
Ale co brzmi jeszcze bardziej zdumiewająco: Hidźra jest nie tylko tolerowana, ale wręcz oficjalnie uznawana za odrębną płeć. W 2014 roku nowe prawo potwierdziło, że w Bangladeszu nie ma już tylko podziału na płeć męską i żeńską, ale także uznaje hidźrę za trzecią płeć. „Po dekadach stopniowej poprawy sytuacji hidźry, był to naprawdę ogromny krok naprzód” – wspomina Saadat.
Tożsamości queer są tematem tabuOd tego czasu Bangladesz znacznie wyprzedził większość krajów zachodnich pod względem polityki równości płci. Osoby takie jak Tania mogą teraz uzyskać dowody osobiste – już nie jako mężczyźni, ale jako hidźra. „Mamy nadzieję, że pewnego dnia to uznanie doprowadzi również do integracji na regularnym rynku pracy” – wyjaśnia Jusuf Saadat. Ostrzega jednak, że zasady to jedno, „normy i kultura wymagają czasu”.
Szczególny charakter formalnego uznania hidżry uwidacznia się w sposobie, w jaki traktowane są w społeczeństwie inne grupy queer. Jusuf Saadat przez chwilę szuka słów, by nie wyrazić się zbyt ostro: „Jeśli ktoś w Bangladeszu mówi, że jest gejem, lesbijką lub homoseksualistą, nie jest to w ogóle akceptowane. To absolutne tabu”. Jest to wręcz nielegalne. „Nawet w religii, w islamie, jest to zabronione”. Tylko hidżra cieszą się większą akceptacją, mówi: „Ponieważ czujemy, że ich tożsamość jest wrodzona”. Nie dotyczy to homoseksualizmu.
Od czasu prawnego uznania Tania poczuła się bezpieczniej i, przynajmniej w teorii, zrozumiała: „Jesteśmy praworządnymi obywatelami tego kraju; przestrzegamy prawa w Bangladeszu. A jeśli zrobimy coś złego, narażamy się na krytykę” – mówi jak ktoś, kto nigdy nie może mówić w swoim imieniu, ale zawsze staje w obronie swojej grupy. „Dlatego tak ważne jest, aby to prawo dało nam tożsamość! Nikt nie może nas po prostu zamknąć ani nic takiego”.
Obalenie premier Sheikh HasinyJednak Tania mówi to wszystko pod warunkiem zachowania anonimowości. Jej prawdziwe imię jest inne. Ponieważ nie czuje się już tak bezpiecznie jak kilka miesięcy temu. Bangladesz przeżywa obecnie burzliwe czasy. W sierpniu ubiegłego roku protesty studenckie zmusiły premier Sheikh Hasinę, która rządziła krajem jak dyktator przez ponad 15 lat, do ucieczki z kraju.
Świecki, ale brutalny premier był już wówczas odpowiedzialny za śmierć 1400 protestujących. Wśród nich byli przyjaciele Tanii. Po ucieczce Hasiny wojsko zleciło Muhammadowi Yunusowi, laureatowi Pokojowej Nagrody Nobla, utworzenie rządu przejściowego. Kraj nie jest jednak jeszcze gotowy na nowe wybory. Wynika to po części z faktu, że siły islamistyczne rosną w siłę w tym zazwyczaj umiarkowanym kraju muzułmańskim.
Nawet w dniach zamachu stanu Tania nie tylko cieszyła się z odzyskanej wolności, ale także bała się tego, co będzie dalej. „Podczas zamieszek policjant wtargnął do naszego mieszkania, nakrzyczał na nas, groził i zażądał pieniędzy”. Nie mieli wiele, ale i tak dali mu wszystko. „Prawdopodobnie nigdy tego nie zapomnę”. A teraz? „Musimy uważać na islamistów; niestety, nie lubią ludzi takich jak my. Postrzegają nas jako problem”.
„Jeśli ktoś w Bangladeszu mówi, że jest gejem, lesbijką lub homoseksualistą, nie jest to w ogóle akceptowane. To tutaj absolutne tabu”.
Centrum Dialogu Politycznego im. Yusufa Saadata
Partia Jamaat-e-Islami, ugrupowanie islamistyczne, które pod przywództwem szejka Hasiny było konsekwentnie odsuwane od władzy, cieszy się obecnie popularnością w kraju, po części dzięki swojej długoletniej postawie opozycyjnej. Dostrzega to Julfikar Ali Manik, znany liberalny dziennikarz w kraju, który wielokrotnie pisał o ekstremizmie religijnym i pozycji hidżry, między innymi dla gazety „Daily Star”.
„Z mojego doświadczenia zawodowego mogę powiedzieć, że ekstremiści w Bangladeszu, jakkolwiek się nazywają, czerpią inspirację z takich grup jak Al-Kaida, Talibowie i Państwo Islamskie” – mówi Manik, który po zamachu stanu musiał działać w ukryciu . „Sam przeprowadzałem wywiady z niektórymi z tych ekstremistów lata temu i mówili mi: Tak, chcemy w Bangladeszu systemu na wzór talibów”. I wszyscy wiedzą, co to oznacza.
Rosnący wpływ islamistówJulfikar Ali Manik od jakiegoś czasu obserwuje postępującą islamizację w kraju, nawet bez utworzenia rządu przez partie islamistyczne: „Na przykład, określam swoją tożsamość jako bengalską. Może to być muzułmańska, chrześcijańska lub buddyjska. Rozumiem swoją tożsamość jako etniczną, a nie religijną”. A islamiści? „Mówią: »Nie, jesteś muzułmaninem«”.
Na przykład wyznawcy Jamaat-e-Islami często napominali kobiety, aby nie ozdabiały twarzy zgodnie z hinduskimi zwyczajami, lecz nosiły burkę. Chłopcy zaś nie powinni nosić szortów ani brody. „To właśnie te drobiazgi próbują z czasem narzucić społeczeństwu. I ze strachu wiele osób się do nich stosuje”. Albo zeszli do podziemia, jak Julfikar Ali Manik.
Grupy islamistyczne z pewnością nie zawsze są pokojowo nastawione. Na początku roku wywołały poruszenie, szturmując mecze piłki nożnej kobiet i zmuszając do ich przerwania. Ostatnio doszło do kilku podobnych incydentów. Przesłanie jest następujące: konserwatywne role płciowe muszą być ściśle przestrzegane. Dla hidżry – trzeciej płci – jest to zagrożenie.
Zmiana odbywa się kosztem mniejszościLeo Wigger, pracownik naukowy ds. relacji UE z Azją Południową w Mercator College for International Affairs i ekspert ds. Bangladeszu, uważa hidżrę za największych przegranych tego przewrotu, który miał oznaczać większą wolność dla wszystkich: „W tej porewolucyjnej walce o wpływy niektóre partie, które są bardziej skłonne do nadużywania instytucji państwowych, zyskują obecnie na sile”. Dzieje się tak szczególnie kosztem mniejszości: „Sytuacja głęboko zakorzenionych społeczności transpłciowych uległa znacznemu pogorszeniu. Kiedy rozmawia się z aktywistami, strach jest ogromny”.
Nie wiadomo jeszcze, kiedy odbędą się nowe wybory w Bangladeszu. Jednak wielu w kraju zakłada, że ugrupowania islamistyczne, takie jak Dżamaat-e-Islamit, będą jednymi z faworytów. Dla hidżr, tradycyjnie uważanych za amulety przynoszące szczęście noworodkom i zapraszanych na ceremonie po narodzinach, sytuacja prawdopodobnie stanie się jeszcze bardziej napięta.
Być może zostaliby nawet pozbawieni statusu trzeciej płci. Tania zresztą prawie nigdy nie wychodzi na ulicę, żeby prosić o pieniądze. Ukrywa się i często jest głodna: „Jestem w bezpiecznym miejscu, z przyjaciółmi. Na razie zachowujemy ostrożność”.
nd-aktuell