Donald Trump mógł właśnie uczynić historię Epsteina sto razy gorszą

Zapisz się na Slatest, aby codziennie otrzymywać na skrzynkę pocztową najciekawsze analizy, krytykę i porady.
Kiedy Donald Trump pozwał w zeszłym tygodniu „Wall Street Journal” o zniesławienie po tym, jak gazeta opublikowała artykuł o jego relacji z Jeffreyem Epsteinem, prawdopodobnie spodziewał się powtórki pozwu przeciwko CBS: agresywnych gróźb, a następnie korzystnej dla Trumpa ugody , być może z dopiskiem cenzury. Po co innego żądać 10 miliardów dolarów odszkodowania – kwoty mniej więcej równej PKB Togo ?
Ale pozew przeciwko „Journal” to potencjalnie zupełnie inna sprawa niż pozew CBS. Prezydent nie tylko napotyka poważne przeszkody na drodze do faktycznego zwycięstwa w sprawie, przynajmniej w świetle obecnego prawa, ale proces prawny może okazać się politycznie kosztowny, ponieważ mechanizmy zwykłego postępowania cywilnego prawdopodobnie zagrożą możliwości Trumpa kontrolowania narracji w sprawie Epsteina.
Przede wszystkim oczywistym powodem różnic w pozwach jest to, że Trump powoływał się na różne przepisy. Chociaż pozew CBS został złożony na podstawie prawa stanu Teksas dotyczącego nieuczciwych praktyk biznesowych, pozew Journal dotyczy zniesławienia. Trump twierdzi wprost, że nie jest autorem listu i sprośnego rysunku, które, według Journal, przygotował na 50. urodziny Epsteina. Prawda w tej sprawie nie została jeszcze rozstrzygnięta.
Pomimo pewnych skarg konserwatywnych sędziów Sądu Najwyższego, pozostaje powszechnie przyjęte , że powodowie w sprawach o zniesławienie muszą wykazać, że pozwany działał z „rzeczywistą złośliwością”. Chyba że „Journal” wiedział , że jego artykuł jest fałszywy lub działał z lekkomyślnym lekceważeniem tego fałszu, nie ponosi odpowiedzialności. Na przykład, gdyby doniesienia „Journal” były rzetelne, również wykluczałoby to jakąkolwiek odpowiedzialność.
Być może prezydent spodziewa się, że Sąd Najwyższy ponownie zajmie się prawem o zniesławieniu i przedłuży serię swoich niezwykłych zwycięstw w tej dziedzinie. Ale nawet ci sędziowie mogą być niechętni powrotowi do systemu prawnego, który był notorycznie wykorzystywany do obrony praw Jima Crowa – zanim przełomowa sprawa Sullivana ogłosiła zasadę „rzeczywistej złośliwości”, segregacjoniści z Południa posługiwali się zniesławieniem , aby uciszyć debatę na temat rasistowskiej segregacji. Czy nawet sąd Robertsa doprowadzi nas do powrotu do tamtych czasów?
Równie ważny, co faktyczna złośliwość, choć mniej doceniany, jest fakt, że sprawa o zniesławienie jest zwykłą sprawą cywilną. Jeśli więc Trump odrzuci wniosek „Journal” o oddalenie powództwa, a gazeta odmówi ugody, będzie musiał przejść procedurę ujawnienia dowodów – etap przedprocesowy, w którym strony mogą żądać od siebie nawzajem dowodów. Oczywiście Trump może liczyć na to, że News Corp, spółka matka „Journal”, należąca do rodziny Murdochów, zawrze ugodę pod presją ze strony swojego przywódcy i sojuszników o poglądach republikańskich.
Co istotne, ujawnienie dowodów w procesie o zniesławienie ma charakter dwustronny. Powód i pozwany mogą żądać od drugiej strony udostępnienia informacji i dokumentów. Jak wyjaśnił Robert Sack , czołowy ekspert w dziedzinie zniesławienia w kraju (i były radca prawny Dow Jones), oskarżeni często korzystają z ujawnienia dowodów, aby „ustalić prawdziwość niektórych fragmentów artykułu i tym samym wykluczyć je z sporu”. (Pełna informacja: 23 lata temu pracowałem jako aplikant u Sacka, który został sędzią federalnym).
Uważnie czytając skargę, prawnik redakcji „Journalu” musi zdać sobie sprawę, że chodzi tu o niezwykle szeroki zakres dochodzenia.
Oczywiście, wiele kwestii faktycznych będących przedmiotem oskarżenia o zniesławienie dotyczy listu Trumpa do Epsteina, rzekomo wysłanego z okazji jego 50. urodzin. „Journal” może domagać się informacji dotyczących upoważnienia Trumpa do wysłania tego listu, w tym zeznań, w których prezydent może być zobowiązany do złożenia zeznań pod przysięgą. Może również domagać się wszelkich dokumentów dotyczących relacji Trumpa z Epsteinem w tym czasie – również pod groźbą kary.
Skarga Trumpa otwiera jednak furtkę do ujawnienia dowodów jeszcze szerzej: twierdzenie, że prezydent był „przyjacielem”, „kumplem” lub „rodziną” Epsteina, określa jako „nieudowodnione” i „fałszywe”. W rzeczywistości skarga ta zachęca prawnika „Journala” do wykorzystania przesłuchań i zeznań w celu zgłębienia całej relacji między tymi dwoma mężczyznami. W istocie, w ramach gorliwego orędownictwa, skłania tych prawników do założenia rzetelnego i dopuszczalnego zapisu całego przebiegu relacji Trump-Epstein.
Rozważmy ryzyko, jakie w tym momencie ponosi Trump: inni prezydenci, powiedzmy, nie byli zbyt ostrożni w mówieniu prawdy, składając zeznania pod przysięgą w cywilnych zeznaniach. Sytuacja nie potoczyła się dobrze . Chociaż impeachment wydaje się mało prawdopodobny w tym przypadku, nagłośniony przypadek krzywoprzysięstwa ze strony prezydenta trudno uznać za polityczny sukces – przynajmniej w odniesieniu do Epsteina.
Trump nie może też wykorzystywać swojego urzędu jako tarczy ani kija, przynajmniej w świetle obecnego prawa. Sąd Najwyższy odrzucał już wcześniej próby ochrony prezydenta przed pozwami cywilnymi opartymi na prywatnych działaniach, nawet gdy prezydent sprawuje urząd. W tamtej sprawie, w pozwie Pauli Jones przeciwko Billowi Clintonowi, większość sędziów ostrzegła, że opóźnienie postępowania sądowego może być uzasadnione, aby uniknąć obciążenia pozwanego, urzędującego prezydenta. Jednak w tym przypadku, gdy prezydent wszczął pozew, będąc u władzy, z wyraźnym zamiarem energicznego ścigania go, trudno usłyszeć jego narzekania i żądania zwłoki.
Co więcej, chociaż Sąd Robertsa ustanowił ( niebezpieczny ) immunitet karny dla prezydentów, gdy działają oni w ramach swoich oficjalnych obowiązków, ci sami sędziowie dwukrotnie zezwolili na żądanie przedstawienia dowodów od prezydentów w ramach ich nieoficjalnych obowiązków.
W dwóch sprawach rozstrzygniętych tego samego dnia, w lipcu 2020 roku, Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych uwzględnił wnioski dowodowe złożone przez ustawodawców i prokuratora stanowego, aby wszcząć postępowanie przeciwko ówczesnemu prezydentowi (Trumpowi, jak się okazało). Chociaż sąd ostrzegł sądy rejonowe o delikatności, nie zaoferował prezydentom ostatecznej ochrony przed ujawnieniem informacji w ramach pełnienia przez nich funkcji nieoficjalnych.
To prawda, że te sprawy dotyczyły dochodzenia legislacyjnego lub karnego. Nie ma gwarancji, że obejmą one również kontekst cywilny. Podejrzewam, że sąd Robertsa niechętnie rozciągnąłby je na sprawę, w której oskarżonym był prezydent. Warto jednak przypomnieć, że ta sprawa nie została wniesiona przeciwko Trumpowi. On dąży do wyegzekwowania siłą prawa 10 miliardów dolarów od „Journala” i jego reporterów. Akceptacja takiego wyniku, jednocześnie pozbawiając oskarżonych możliwości przedstawienia swoich argumentów, jest sprzeczna z zasadą rzetelnego procesu, czemu zarówno konserwatyści, jak i liberałowie od dawna się sprzeciwiają.
Nietrudno sobie wyobrazić, że prawnicy prezydenta w jego pozwie przeciwko „Journalowi” nie mieli czasu, aby przedstawić wszystkie możliwe, a nawet prawdopodobne konsekwencje dla Trumpa – zwłaszcza biorąc pod uwagę tempo, w jakim pozew został złożony. Jest również prawdopodobne, że prezydent nie byłby skłonny słuchać żmudnych ostrzeżeń prawników. Jak powie każdy prawnik, klienci często ignorują te obawy.
Jednak brak ostrożności w tym przypadku może mieć konsekwencje nie tylko dla „Journal”, ale także dla tego, jak długo potrwa saga Epsteina i czy w nadchodzących miesiącach nie wpłynie ona negatywnie na prezydenturę Trumpa.
