Zamiast Dubaju - do Kulynjon

Trzy lata temu Aralbek BERIKULY odrzucił propozycję objęcia stanowiska dyrektora prestiżowej szkoły w Astanie i przyjął lukratywną ofertę nauczania w Dubaju, a następnie wyjechał do małej wioski we wschodnim Kazachstanie. Podnieś szkołę. Nakręcono nawet o nim film. Reżyser Hanzat KENESH zatytułował swój dokument „Eksperyment”.
Tak, projekt był sponsorowany. A szkoła średnia we wsi Kulynżon, w której uczyło się nieco ponad 130 dzieci, nie rozpadła się – filantrop wybudował nowy budynek. Ale w rzeczywistości nikt nie dbał o dzieci, oceny były ustalane losowo, a grono pedagogiczne zadowolone było z jednego - wysokiej pensji wiejskiego nauczyciela. Projekt się skończył, miliony od sponsorów przepadły. I Aralbek pozostał. Dlaczego?
***
Warto go poznać: ojciec wielu dzieci (piątki!), nauczyciel matematyki. W ogóle nie jestem mieszkańcem stolicy. Wręcz przeciwnie, jest jednym z tych, w czyje łzy stolica nie wierzy. Urodził się w Shalkar, uczył się w Aktobe: najpierw w szkole powszechnej, następnie w szkole z internatem dla uczniów fizyki i matematyki. Zwycięstwo na regionalnej olimpiadzie przyniosło szczęście – stypendium w kazachstańskiej filii Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego i perspektywę podjęcia studiów w Moskwie.
Jednak student musiał pomagać rodzinie: jego ojcu, murarzowi, i matce, gospodyni domowej, nie było łatwo wychowywać cztery siostry. Aralbek przeniósł się na kazachski uniwersytet. Praca na pół etatu również była związana z matematyką - dostałam pracę jako korepetytor.

Dopiero wtedy uwierzyłem w słuszność wyboru specjalizacji, gdy przyszli kandydaci powiedzieli: do UNT będziemy się przygotowywać tylko z nim. Kilka lat później otworzył własne centrum edukacyjne i zaczął nagrywać lekcje wideo podczas kwarantanny. I nie chodzi tu tylko o obostrzenia sanitarne – chcieliśmy zrobić coś ważnego, coś znaczącego, aby zmniejszyć przepaść między szkołami wiejskimi i miejskimi. Stał się rozpoznawalny – zaproszono go na stanowisko kierownicze w stołecznym RFMSh. W tym samym czasie jego CV także poszybowało w górę – obiecali zabrać go do Dubaju, gdzie zamieszka z żoną i dziećmi i tam ułożyć sobie życie.
Ale pewnego razu Aralbek przypadkiem natknął się na wpis w mediach społecznościowych: w małej wiosce Kulynżon w obwodzie samarskim we wschodnim Kazachstanie filantropi zamierzają uratować szkołę. Uczniowie szkół średnich pozostają na poziomie wiedzy z poziomu szkoły podstawowej. Szkoła potrzebowała dyrektora, który byłby innowacyjny i myślał nieszablonowo.
Aralbek zażądał takiej samej kwoty pieniędzy, jaką otrzymał w stolicy. Śmiech: mniej niż obiecali Arabowie. Żona powiedziała to, co każdy mąż chciałby usłyszeć: „Gdziekolwiek pójdziesz, ja też pójdę” – i pożegnała się z centrami handlowymi w Dubaju. Dzieci przeniesiono do wiejskiego przedszkola i szkoły.
Tylko moja matka była oburzona: mając takie perspektywy, bycie sołtysem wioski nie jest oczywiście degradacją szlachetnej misji. Ale ona próbowała odwieść syna od tego pomysłu.
- I poprosiłem ją o błogosławieństwo. Powiedział: jeśli ja wyjadę i inni wyjadą, kto zostanie w kraju? - wspomina Aralbek. - Wydawało mi się wtedy, że mając 60 lat będę żałować właśnie tego, że nie pojechałem na wieś. To trudny wybór, gdy stawką jest dobro Twojej rodziny. Ale musimy działać nie tylko w wąskim gronie, musimy starać się zrobić coś dla kraju. Jednak 70 procent szkół w Kazachstanie mieści się na wsiach. Co zrobiono dla nich przez 30 lat? Po trzech latach nauki w wiejskiej szkole w Kulynzhon nie mam już zamiaru zmniejszać różnic między szkołami miejskimi i wiejskimi. Chcę, aby dzieci ze wsi były silniejsze i miały większe szanse na sukces.
***
- Byłem zdumiony dziećmi. Zostali wycofani i ograniczeni. Wszystko na to wpłynęło: student był ostatnią osobą, której zdanie i zainteresowania były brane pod uwagę - mówi Aralbek. - Po rozpoczęciu lekcji zauważyłam, że informacja, iż uczniowie ze szkół wiejskich są o 2-2,5 roku za swoimi rówieśnikami z miasta, jest nieprawdziwa. Uczniowie klas 9 i 10 nie znali tabliczki mnożenia ani ułamków! Źle to odczytałeś. Języki obce – na poziomie najprostszych zwrotów. Jednocześnie dzieci w tej klasie są dziećmi nauczyciela. Nawet się o nie nie starałeś? Problem ten nie ogranicza się jednak tylko do wsi Kulynzhon. To jest system. Fałszywe raporty, brak biednych uczniów.
Była taka historia. Powiatowy wydział edukacji wydał rozkaz: nowy dyrektor musi ukarać grzywną dyrektora szkoły, który nie zarejestrował uczniów na olimpiadę powiatową.
„Odmówiłam, ponieważ w tamtym czasie nasze dzieci nie były gotowe nawet na szkolny konkurs. I powiedział to. Niestety, optymistyczne liczby dotyczące sukcesów naszej edukacji są niczym więcej, jak tylko kłamstwem – stwierdza Berikuly.
Na pierwszym zebraniu grona pedagogicznego dyrektor przedstawił „flagi”. Zakaz obejmował spożywanie alkoholu na terenie szkoły (było kilka precedensów - od spotkań towarzyskich po huczne uczty), agresję wobec dzieci i niszczenie mienia szkolnego. Czterdziestoosobowa kadra nauczycielska szkoły spojrzała na niego nieufnie. Musiałem bardzo szybko zwolnić pracownika, bo przyszedł do pracy pijany. Następnie przeprowadzono anonimową ankietę wśród pracowników, a wielu z nich przyznało, że od roku nie przeczytali ani jednej nowej książki, niczego na temat psychologii dziecięcej i nie są zainteresowani możliwością podniesienia swojego poziomu zawodowego.
- Dzięki dodatkom wiejskim pensje nauczycieli mogą tu sięgać 500-600 tysięcy tenge, a w ramach urlopu wypoczynkowego otrzymują oni ponad milion dolarów. Nie ma gdzie ich wydać – to fakt. Wielu z nich mądrze gospodaruje swoimi pieniędzmi: zaciągają kredyt hipoteczny w mieście i oszczędzają na edukację swoich dzieci. Ale takie wynagrodzenie nie odpowiada rzeczywistemu poziomowi kwalifikacji. Ale jak przyznaje Aralbek, tylko nieliczni absolwenci chcą jechać na wieś z dyplomem.
***
Wierzy:
- Główny problem pojawił się, gdy UNT w kategorii uniwersytetów pedagogicznych ustalił prawie najniższą liczbę punktów zaliczalnych. Przyjęliśmy wielu nauczycieli analfabetów, którzy przyjęli nas tylko po to, żeby otrzymać stypendium, bez aspiracji, miłości i szacunku do swojego zawodu. Ale posunęliśmy się jeszcze dalej – od poziomu, w którym rodzice pomagali uczniom w odrabianiu prac domowych, doszliśmy do punktu, w którym teraz ani dzieci, ani dorośli nie rozumieją tego, co jest napisane w podręcznikach.
Na spotkaniach okręgowych wielokrotnie poruszałem kwestię dodatkowych zajęć i obrzydliwej praktyki wystawiania ocen dostatecznych za puste prace i ocen piątkowych tym, którzy radzą sobie z danym przedmiotem nieco lepiej. Ale nie ma też żadnej kontroli ze strony państwa. Nasze szkoły są tak rozproszone, że gdyby urzędnicy z Ministerstwa Edukacji chcieli je obejść i przeprowadzić inspekcję, nie byliby w stanie zrobić tego w ciągu roku. Szkoła jest gotowa na przyjęcie gości nawet wtedy, gdy komisja jest jeszcze w drodze.
Nową miotłę w szkole średniej w Kulynzhonie zaczęto zamiatać według zasady „nauczyciele nie są kelnerami i nie obsługują bankietów dla inspektorów”. Aralbek kiwa głową: tak, dla szkoły, która nie przejdzie kontroli, konsekwencje są poważne - na przykład nie będzie żadnych premii. Jednak przepływ inspektorów jest nieograniczony.
„Niech sprawdzają uczciwie albo wydają rozkazy” – warknął dyrektor. - Po nich staniemy się lepsi i mądrzejsi.
Na jednym ze spotkań w tym rejonie poinformowano, że spodziewają się audytora i jak zwykle zaproponowano rozłożenie wydatków. Aralbek odmówił - mają pokrycie kosztów podróży i diety. Audytorowi powiedziano, kto miał rację. I podziękowała upartemu... i przyznała, że tak bardzo przyzwyczaili się do praktyki „gościnności”, że przestali właściwie postrzegać, czyje pieniądze zostały zapłacone za bankiet.
***
- Nie boisz się o tym mówić? Projekt sponsorski dobiegł końca. I zostałeś...
- Nie widzę sensu w tym, żeby bać się mówić o tym, co ciągnie w dół i rujnuje cały system edukacji. Moi uczniowie są dla mnie najważniejsi. Oni są naszą przyszłością. Nie zostałem tam tylko ze względu na szkołę. Projekt YBYRAI MEKTEBI - postępowa szkoła wiejska wykorzystująca płynne nauczanie - zamierzamy rozszerzyć go na dwie nowe szkoły w przyszłym roku.
- Pewnie pisali na ciebie masowo skargi?
- Było wiele rzeczy: anonimowe telefony, listy. Kontrole, które nie zawsze przechodziłem pomyślnie – nie byłem zbyt kompetentny w kwestiach dokumentacji. Ja również musiałam się uczyć – było to moje pierwsze doświadczenie w roli lidera w agencji rządowej. Nie chciałem stać się częścią istniejącego systemu. Byłem bardzo blisko odejścia: po co ja się tak staram dla dobra 200 osób, skoro czekają na mnie w innych szkołach, gdzie jest więcej uczniów, efekt jest bardziej zauważalny. Ale zostałem ze względu na dzieci. Wcześniej nie marzyli o studiach, a jeśli już się odważyli, to tylko na uczelnie regionalne. Nie myśleliśmy o przyszłości. Wydawało im się, że życie w tej wiosce będzie toczyć się dalej w ten sposób. Zmienili się. Zaczęli od 100 punktów na egzaminie UNT zamiast 50 i od 6 na egzaminie IELTS. Planują studia na uniwersytetach w Ałmaty i Astanie i są zainteresowani studiowaniem za granicą!
***
Reżyser spoza firmy irytował wszystkich. I co dziwne, także rodzice dzieci w wieku szkolnym. Kiedyś było tak: o drugiej szkoła była już zamknięta i każdy zajmował się swoimi sprawami.
- Powiedzieli mi: nie trzymaj ich po szkole, oni muszą zająć się domem. Nie jest tajemnicą, że dziecko na wsi jest po prostu kolejną parą rąk do pracy: zajmuje się pasieniem bydła i przynosi wodę. Jakie kluby robotyki są tutaj? Choć byli tacy, którzy mnie popierali, Aralbek się dzieli. - Stopniowo nawiązywaliśmy kontakt z nauczycielami - musieliśmy zagłębiać się w ich problemy na poziomie ludzkim. A ludzie zaczęli się zmieniać – wielu z nich ma teraz inne spojrzenie na świat.
Obecnie w szkole działa 15 kółek, którymi kieruje Aralbek. Ciekawe, nowatorskie, wcale nie gorsze od tych, którymi mogą się pochwalić ich rówieśnicy w dużych miastach. Uczęszcza do nich 173 dzieci. Chodzi o wszystkich uczniów i kilkudziesięciu innych, których rodzice przywożą z sąsiedniej wioski.
Ta szkoła jest jedną z małych. A w całej wiosce mieszka mniej niż 700 osób. Mało prawdopodobne jest, aby kiedykolwiek powstał tu Pałac Dzieci Szkolnych, Dom Sztuki, czy choćby wiejski klub. Nuda. Beznadziejność. Dlatego też celem było zjednoczenie w szkole nie tylko dzieci, ale także dorosłych, jeśli będą zainteresowani. W ten sposób we wsi zaczęło rozbrzmiewać nieznane dotąd słowo „ośrodek kultury”. Zaczęło się kręcić i wirować - kursy mistrzowskie, konferencje...
Dzieci spędzają cały dzień w szkole - gwar, dziecięcy zgiełk. Aralbek opowiada mi, a mnie robi się ciepło na duszy: pierwszą zasadą, jaką wprowadził w powierzonej mu instytucji państwowej, było pozwolenie dzieciom na bieganie po korytarzach, hałasowanie, śmiech i taniec w przerwach. I żeby nikt – począwszy od dyrektora szkoły, a skończywszy na sprzątaczce – nie mógł ich zatrzymać ani na nich krzyczeć.
- Wiecie, drobne akty sabotażu ze strony uczniów natychmiast ustały - przestali rysować po ścianach i ławkach, i celowo zaśmiecać szkolne toalety. Wszystko to było wynikiem stłumienia ich natury. „To był jedyny sposób, w jaki mogli wyrazić siebie” – uśmiecha się Aralbek. - Ale teraz moje dzieci także uczą się w tej szkole.
Julia ZENG, Ałmaty
Udział
Udział
Ćwierkać
Fajny
Time.kz